poniedziałek, 8 czerwca 2015

I still haven't found what I looking for

 ROZDZIAŁ 1


    Gwiazdy tej nocy były niewidoczne na niebie, sprawiając, że panował absolutny mrok. Ziemia, przesiąknięta deszczem stanowiła przeszkodę dla biegnącej Margot. Co chwilą ślizgała się na mokrej trawie, starając się utrzymać równowagę, co było nie lada wyzwaniem, a brak oświetlania utrudniał dodatkowo to zadanie. Ciszę przerywał co jakiś czas jadący pociąg, powodując uśmiech na bladej twarzy dziewczyny. Włożyła rękę do torby, wyciągając z niej spray. Oświetlając sobie drogę światłem z telefonu, dotarła do stojących pociągów. Nikt z nich już nie korzystał. Były stare i nie nadawały się do niczego, więc zostawiono je tu, by zeżarła je rdza. Cmentarzysko pociągów, jak nazwała to miejsce Margot, było dla niej idealnym materiałem do pracy. Nikt jej nie przeszkadzał, ani nie zabraniał tego robić. Dziewczyna wyciągnęła z torby świece, zapalając je. Wiatr w tym miejscu był niewyczuwalny, więc nie mógł zgasić płomienia. Ustawiwszy płonącą świecę na przyciągniętej kilka dni wcześniej skrzynce, chwyciła farby, rozkładając je. Podniosła wzrok, patrząc na swoje niedokończone dzieło. Poczuła jak jej policzki robią się czerwone z dumy. Pracowała nad tym kilka nocy i za każdym razem obraz podobał jej się coraz bardziej. Widziała w nim coraz więcej rzeczy, zdawało jej się, że przychodząc tu, patrzy na zupełnie inne dzieło. Dziewczyna wzięła do ręki pędzelek i zielony spray. Uwielbiała ten kolor, który
niestety najszybciej się kończył. Przyciskając rękaw do ust, pociągnęła zieloną linię, której następnie kontury rozmazała pędzelkiem. Lubiła zapach farb i sprayu. Nie drażnił ją, wręcz przeciwnie. Relaksował ją, sprawiał, że czuła się dobrze.
     Nagły dźwięk spowodował, że pociągnęła pędzelkiem nie tam gdzie trzeba, pozostawiając niepasującą do jej wizji zieloną kreskę. Dzwonek jej telefonu roznosił się głośno. Nie wiedząc czy bać się, czy płakać, Margot spojrzała na wyświetlacz, zamierając. Wahając się przez dłuższą chwilę, postanowiła w końcu odebrać.
     — Tak? — spytała niepewnie, czując jak serce wali jej głośno w piersi.
     — Gdzie jesteś!? Stoję właśnie w twoim pokoju i pytam się gdzie znowu się podziewasz!? Jesteś na stacji? — usłyszała głos swojej matki i aż jęknęła w duchu.
     — Nie — odpowiedziała bez wahania. Była dobrym kłamcą i gdyby nie przejeżdżający akurat pociąg, udałoby się jej z tego wybrnąć.
     — Masz wracać w tej chwili do domu!
     — Dobra, idę — westchnęła ze zrezygnowaniem, pakując rzeczy do torby. Rozłączyła się, czując ogromną chęć na rzucenie telefonem o pociąg. Zgasiła świecę, kierując się w stronę domu.







     — Znów włóczyłaś się po stacji!?
     — Nie, mamo ty nic nie rozumiesz. Nigdzie się nie włóczyłam — zaprzeczyła Margot, spuszczając wzrok. Nie chciała o tym rozmawiać, nie chciała w ogóle o tym myśleć. Nie miała problemów, nie spotykała się z kryminalistami, po prostu malowała stare pociągi, jednak nawet tego jej matka nie rozumiała. Traktowała ją jak dziecko, choć Margot tego nie znosiła. Pragnęła w końcu ponosić odpowiedzialność za swoje czyny i żyć normalnie, bez ograniczeń i zakazów.
     — Dlaczego to robisz?
     — Mamo skończ. Niczego złego nie robię — oznajmiła, wbijając wzrok w podłogę. Czuła zmęczenie i chętnie położyłaby się i usnęła, zapominając o tym co się wydarzyło. 
     — Porozmawiamy rano — westchnęła, dając w końcu za wygraną. 
     Zadowolona Margot wbiegła po schodach na górę, kierując się do swojego pokoju. Rzuciła plecak w kąt, kładąc się na łóżku. Nie lubiła gdy matka oskarżała ją o te wszystkie bzdurne rzeczy. Nie była powiązana z żadnymi złodziejami, bandytami, nie kradła, nie demolowała sklepów po nocy. Po prostu przychodziła o północy na stację, by malować stare pociągi, których nikt już nie używał. Stały i niszczały, nikt ich nie potrzebował, a ona tylko pobudzała je do życia. 








     Następny dzień był dla Margot tak samo nieprzyjemny. Była sobota rano, a ona jak zwykle nie wyłączyła budzika. Jej matka dawno pojechała, zostawiając ją samą. Margot nie znosiła samotności. Lubiła pracować w nocy i samotnie, ale nie w sobotnie ranki, gdy nie było komu zrobić jej kanapki. Swoje ciemne włosy związała w krótki kucyk, a kosmyki po bokach spięła spinką, by nie wyłaziły. Chciała móc wyjść i dokończyć swoje dzieło, ale nie mogła. Natchnienie przychodziło tylko w nocy. Czuła się wtedy najlepiej. Nikt jej nie widział, miała czas tylko dla siebie. Teraz nie byłaby nawet w stanie narysować żadnego
głupiego rysunku. 
     Nie mogąc znieść samotności i bezczynności, postanowiła wyjść z domu, by chociaż przejść się i zająć czymś na chwilę. Zdziwiła się, widząc nieznajomy samochód stojący nieopodal jej podwórka. Podeszła bliżej, dostrzegając różne pudła stojące na ziemi przed domem jej sąsiadów. Nigdy nie miała z nimi najlepszego kontaktu. Nie chcieli podać jej piłki gdy była mała i Margot twierdziła nawet, że ją ukradli. Uśmiech zagościł na jej ustach, na myśl, że wprowadza się tu ktoś nowy, zapewne sto razy lepszy od starych sąsiadów. Dziewczyna stanęła przy płotku, przyglądając się uważnie. Poczuła jak jej pies ociera się jej o nogę. Poklepała go po łbie, schylając się lekko.
     — Widzisz? Mamy nowych sąsiadów. Nareszcie nie będą gderać i zostawią mnie i ciebie w spokoju. Może wprowadził się tu przystojny chłopak z suczką w twoim typie? Co, jak sądzisz Bowl? — spytała. Nie uzyskała odpowiedzi, co wcale ją nie zaskoczyło. Gdy miała sześć lat katowała swoimi monologiem biednego Bowla, oczekując, że odpowie. Dowiedziała się przynajmniej, że psy nie mówią, bez względu na to czy dostaną szynkę, czy też nie.
     Margot wytężyła wzrok. Dwoje małżonków, mniej więcej w wieku jej matki, wyciągali z samochodu pudła z rzeczami, zanosząc je do domu. Wyglądali sympatycznie i od razu pomyślała, że będą mieli ze sobą
dobry kontakt. Bowl zaczął nagle szczekać, kręcąc się w kółko.
     — Cicho — poleciła, usiłując go złapać. Jakby na złość, cofnął się, biorąc rozpęd i przeskoczył nad płotkiem, lądując na ziemi po drugiej stronie. — Bowl! Wracaj! — powiedziała, wyciągając do niego rękę. Nie chciała na dzień dobry zniechęcić do siebie sąsiadów. Zaczęła się zastanawiać czy jak przejdzie na ich teren, to czy cokolwiek zauważą. Margot usłyszała szczekanie kolejnego psa. Zamarła, nie wiedząc co dalej robić. Najwidoczniej sąsiedzi też mięli swoje zwierzątko. Bowl popędził w stronę samochodu, z którego wyskoczył czarny, kudłaty pies z różową kokardką. Oba zaczęły kręcić się wokół siebie, plącząc w smyczy. Margot musiała interweniować. Przeszła nad płotkiem, biegnąc w stronę Bowla.
     — Przepraszam, ja... — wyjąkała pospiesznie, patrząc jak z samochodu wychodzi wysoki chłopak w ciemnych okularach. Na jego twarzy błąkał się uśmieszek, od którego ciarki przebiegły jej po plecach. Owinął wokół przegubu smycz, zanurzając dłoń w gęstym futerku swojego psa.
     — Twój pies wypatrzył moją Marlenkę — powiedział. Margot poczuła jak jej policzki stają się czerwone ze wstydu. Przez chwilę nie wiedziała co ma o tym myśleć. — Jak się nazywa? — spytał.
     — Bowl — odparła niepewnie, orientując się, że to naprawdę głupie imię.
     — Bowl? — powtórzył, uśmiechając się szerzej. Wyciągnął niepewnie dłoń przed siebie. Oba psy dotknęły ją nochalami, co zdziwiło lekko dziewczynę. — Cześć Bowl — dodał, a jego twarz rozpromieniła się.
     — Nie chciałam przeszkadzać, ani sprawiać kłopotów — powiedziała, nie mogąc oderwać od niego oczu. Był wysoki, włosy miał proste i brązowe, nie za krótkie, ani nie za długie. Margot nie widziała od dawna tak przystojnego chłopaka. — Jestem Margot — oznajmiła w końcu, aczkolwiek poczuła się jakby niepotrzebnie to mówiła.
     — Finn — odpowiedział miękko. Na dodatek miał wspaniałe imię. Dziewczyna westchnęła cicho, starając się nie zapominać. Przecież ledwo co się znają, nie może o nim tak myśleć.
     — Chodzisz tu do szkoły? — zapytała, czując jak w jej brzuchu coś burczy z emocji. Pokręcił głową.
     — Nie. Nauczyciele przychodzą do mnie.
     — Oh — powiedziała, czując się z każdą chwilą coraz bardziej niezręcznie. Skończyły jej się tematy do rozmowy, a nie chciała milczeć. Finn uśmiechnął się przyjaźnie, a pod nią zmiękły kolana.
     — Pilnuj Bowla, a ja będę pilnował Marlenki — polecił. Margot przytaknęła, spuszczając wzrok. Nie była pewna czy na nią patrzy, mimo wszystko nie wytrzymała długo.
     — Okay, będę. No to do zobaczenia — zauważyła.
     — Do usłyszenia — westchnął, idąc wolno za Marlenką. Margot patrzyła jak się oddala i w dalszym ciągu nie potrafiła uwierzyć w to co się stało. Jej sąsiadem jest chłopak w jej wieku o nie banalnej urodzie, którego pies ma na imię Marlenka i jest z pewnością w typie Bowla! Nie chciała się narzucać, ale z chęcią wpuści do ich ogródka swojego psa jeszcze raz.
     Margot nie mogła się powstrzymać przed podglądaniem sąsiadów, podglądaniem Finna. Chłopak wydawał jej się miły i sympatyczny. Chodził w kółko za Marlenką, nie spuszczając jej choćby na chwilę ze
smyczy. Nie pomagał rodzicom, co zdziwiło ją mocno. Wyglądał na silnego i zaradnego. Matka Margot przyjechała tak jak zwykle przed południem. Gdy wyszła z samochodu skierowała się na posesję sąsiadów, nie do domu. Dziewczyna widziała jak rozmawia z rodzicami Finna i strasznie
żałowała, że nie słyszy ich rozmowy.
     Do jej uszu dobiegł rozkoszny dźwięk jaki wydawała z siebie Marlenka. Była dużą, puszystą kulką z różową kokardką. Finn rzucał jej patyk, który przynosiła i podawała mu prosto do ręki. Była mądrym psem, nie to co Bowl. Margot wiele razy usiłowała nauczyć go najprostszych sztuczek, ale nic z tego. Potrafił jedynie przybiec, gdy pomachała mu przed nosem plasterkiem szynki.
     — Margot, już jestem! — usłyszała głos swojej matki. Odsunęła się prędko od okna, pędząc w jej stronę. Była ciekawa o czym rozmawiała z rodzicami Finna. — Chodź, pomożesz mi piec ciasteczka — poleciła.
     — Co to za święto? — spytała zaskoczona, krzyżując ramiona na piersi.
     — Żadne święto. Mamy nowych sąsiadów. Zaprosili nas, nie mogę przyjść z pustymi rękami — powiedziała. Margot zacisnęła mocno wargi, tłumiąc w sobie radość. Miała ochotę skakać i biegać jak szalona po całym domu. — Ale ty zostaniesz, to kara — gdy dodała, dziewczyna poczuła jak jej policzki robią się czerwone. Tupnęła nogą, kręcąc głową.
     — Dlaczego!? Trzeba mieć dobry kontakt z sąsiadami!
     — Akurat tobie na tym najbardziej zależy.
     — Mamo! Nie możesz mi tego zabronić. Nie często ma się nowych sąsiadów. Przez ciebie nie będą mnie znać. Odpuść, nie będzie ze mną żadnych kłopotów — zapewniła, składając ręce jak do modlitwy. Chciała zabrzmieć realistycznie, ale przez wyraz jej twarzy, który jak zwykle był nieodpowiedni, nie udało się. Ciągle uśmiechała się szyderczo w najmniej odpowiednich momentach.— Dlaczego! Mamo nie możesz!
     — Mogę. Zostaniesz w domu. Nie będę siedzieć tam długo, zobaczysz. Chodź do kuchni, zrobimy ciasteczka.
     — Skoro nie mogę iść, dlaczego mam niby robić te głupie ciasteczka?
    — Nie dyskutuj.
     — Ale trzeba dyskutować. Mamo, każdy to wie. Rodzice dyskutują ze swoimi dziećmi.
     — Ale nie na temat ciasteczek. Nie wezmę wszystkich. Połowa zostanie dla ciebie — zapewniła. Margot jęknęła w duchu. Dlaczego była taka uległa? Po prostu miała słabość do ciasteczek roboty swojej matki.
     — Dobra — zgodziła się.
.
.
.
.
.
.